Od długiego czasu szukaliśmy jakiegoś domu, z kawałkiem pola, w rozsądnych pieniądzach i do 50km od Krakowa. Prawda że wymagania nie były duże ?
W zasadzie poszukiwania kierowaliśmy w stronę północno-wschodnią. Po pierwsze bardziej nam się te tereny podobają, po drugie ten rejon wydawał się tańszy. Omijaliśmy Jurę jako bardzo drogą i poza zasięgiem finansowym. Niestety nie sprzyjało nam szczęście, albo pośrednik nas wystawił, albo ktoś podkupił, albo sprzedającym nie chciało się nic zrobić żeby sfinalizować transakcję.
Sporym utrudnieniem były też banki, dla których zabezpieczeniem jest zapyziała kawalerka na terenie powodziowym, ale nie jest dom z kilkuhektarową działką.
Przeglądając ogłoszenia przypadkiem (bo było poza rejonem wyszukiwania) trafiłem na dwa ogłoszenia. Cena w miarę znośna, 2ha ziemi, dom, 25km do Krakowa i do tego na Jurze – niedaleko Pieskowej Skały i Ojcowa.
Pojechaliśmy i naszym oczom ukazał się dom do remontu, spalona stodoła i 2ha nawłoci oraz perzu.
Podziękowaliśmy i ruszyliśmy oglądać drugi dom. Niestety nie dane nam było wtedy oglądnąć kolejnej nieruchomości. Kilka kilometrów przed dotarciem do celu trafiła nas młoda kierownica swą czarną strzałą i skończyło się rumakowanie.
Kilka następnych tygodni było dość intensywne bo planowaliśmy wakacje w Norwegii, a rozwalony samochód bardzo komplikował te plany (ostatecznie musieliśmy zrezygnować z wyjazdu). W tzw. międzyczasie ustaliliśmy że za ten dom możemy zapłacić kwotę znacząco niższą niż chciały właścicielki. Na miesiąc czy dwa kontakt się urwał, ale w końcu panie ponowiły kontakt i dogadaliśmy się na rozsądną jak się wydawało cenę.
Teraz „tylko” całowanie klamek w bankach, nerwy przez prawie 3 miesiące i w końcu podpisanie umów.
Staliśmy się właścicielami gospodarstwa rolnego, czyli wilidżu.